Jeśli kiedykolwiek marzyliście o własnej winnicy i przed oczami macie romantyczne wizje dorodnych krzewów, uginających się pod ciężarem pełnych, soczystych gron, rosnące samoczynnie i bez jakiegokolwiek wysiłku z waszej strony, to teraz nadszedł czas by skonfrontować wasze marzenia z rzeczywistością. Prowadzenie winnicy to nie tylko przyjemność, to przede wszystkim ciężka praca. Przy niewielkich rozmiarach plantacji, rzędu 12 arów wszystkie czynności w zasadzie można wykonywać ręcznie albo za pomocą podstawowych maszyn rolniczych, takich jak glebogryzarka bądź ciągnik. Typowy dzień winogrodnika (przynajmniej w moim przypadku) wygląda tak: najpierw trzygodzinna podróż samochodem do moich sadzonek, ewentualnie wyprawa późną nocą poprzedniego dnia, rano sprawdzam wszystkie rośliny, czy przypadkiem nie przyplątała im się jakaś choroba, następnie łapię za motykę i walczę dzielnie z chwastami, sprawdzam też czy krzewy nie wymagają dodatkowego przymocowania do tyczek (tapener to bardzo przydatne narzędzie, jeśli mamy więcej niż 300 krzewów), w międzyczasie mój mąż czyści z chwastów międzyrzędzia za pomocą glebogryzarki, a czasami teść (bez pomocy rodziny w ogóle nie moglibyśmy ruszyć z nasadzeniami i pielęgnacją powstającej winnicy) wjeżdża ciągnikiem między krzewy, wtedy popołudnie mamy wolne i możemy korzystać z uroków weekendowego odpoczynku – pójść na spacer albo rower, poczytać książkę etc. Wszystko pięknie się układa kiedy krzewy są zdrowe. Nie ma wówczas w pierwszych trzech latach prowadzenia winnicy większych prac niż usuwanie chwastów, dbanie o kondycję roślin poprzez odpowiednie przycinanie i formowanie krzewów, a jeśli do zaprawiania dołków zastosowaliśmy obornik to na ogół nie ma również potrzeby dodatkowego nawożenia plantacji (warto jednak od czasu do czasu robić badania gleby, żeby sprawdzać czy nasze rośliny mają wszystkie potrzebne do wzrostu składniki pokarmowe). Problemy zaczynają się, gdy zauważymy zmiany na liściach bądź latoroślach. I tak właśnie ostatnio stało się z naszą odmianą Salome, niestety mamy do czynienia albo z antraknozą winorośli albo z nekrozą. Dziwne jest to, że choroba dotknęła tylko tę jedną odmianę, w dodatku posiadającą tzw. PIWI, czyli podwyższoną odporność na choroby grzybowe. Pozostają nam tylko opryski i walka z zarazą, trzymajcie kciuki!